niedziela, 22 listopada 2015

Falowanie i spadanie...ciężkie powroty.

Długo mnie tu nie było, długo błądziłem nie wiedząc co dalej ze sobą począć.
Biegowe życie, jest ściśle skorelowane z życiem prywatnym, codziennym. A w tym ostatnim w przeciągu minionego półtora roku nastąpiło wiele zmian. Istny tajfun, przeszedł przez nie i obrócił mój świat o 180 stopni. Na szczęście, zmiany te nie są złe. Nowa praca, cudowna kobieta, planowanie przyszłości...tylko czasu na bieganie było mniej. A nawet jeśli czas się znalazł, to głowa była gdzie indziej a w sercu coraz mniej ochoty do walki.
Zeszły rok minął na próbach powrotu do biegania, jesienią formy nie było w ogóle, nie byłem w stanie złamać 19 minut na 5 km...czyli dramat, pomyśleć ze wiosną tamtego roku był by to dla mnie spacer. Intensywny ale zawsze spacer. Czułem się z tym źle, miałem plan, żeby zacząć biegać dla samego biegania, bez sciągania się, prób walki z samym sobą. Próbowałem siebie oszukać. Ja tak nie potrafię...
W ten rok wszedłem z planem...chyba tak na prawdę nie miałem żadnego planu, błąkałem się. Biegałem po 30 km w tygodniu. Nie szło tak jak chciałem, tak jak byłem do tego przyzwyczajony. Równocześnie, w życiu prywatny i zawodowym, próbowałem przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Powstał plan, spróbowania ultra. Zapisałem się na Gwint i 64 km Górskiego ultra w ramach Festiwalu Biegów Górski w Lądku. Prawdę mówiąc do żadnego z tych biegów nie byłem przygotowany, teraz wiem że próbowałem uciec od uświadomienia sobie w jakim biegowym dołku jestem. Patrząc z perspektywy czasu, nie było szans żebym dobrze pobiegł w tych dwóch miejscach. Trening nawet w 50% nie został zrealizowany, ciągle żyłem ułudą przeszłości. Broniąc się przed tym co jest na prawdę, szukałem drogi na skróty. Tyle lat biegam, ale to była dla mnie największa lekcja pokory. Swoją drogą, w tamtym czasie nawet myślałem o skończeniu z bieganiem, ale to chyba nie wchodzi w grę...Mijały tygodnie, ja coś trenowałem, więcej się obijałem a głowa szalała. Zrodził się pomysł startu w Poznań Maraton. I to był punkt kulminacyjny. Przygotowania  do nie go w ogóle nie układały się po mojej myśli, ale udało mi się dobrze przetrenować lipiec, zbliżyć się do granicy 18 minut na piątkę i 37 minut na dychę. Coś zaczynał się dziać. W miedzy czasie zaliczyłem udany start na 34 km po górach w ramach Festiwalu Biegowego w Krynicy. Bieganie 5 km i 10km sprawiało mi coraz więcej przyjemności...i w ten po ponad roku falowania i spadania zrozumiałem, że błądziłem jak ślepy we mgle! W konsekwencji zrezygnowałem ze startu   w Poznań Maraton i wrzesień oraz październik postanowiłem przeznaczyć na szlifowanie formy pod piątkę, dyszkę i kulminacyjnie półmaraton! Treningi nagle stały się przyjemne, byłem w swojej piaskownicy, dobrze wiedziałem co mam robić. Mała ilość czasu na trening, przestała być problemem, przecież dycha nie wymaga gigantycznego kilometraża!
Postawiłem sobie cel, jeśli do końca listopada pobiegnę dychę ze średnim tempem poniżej 3'40/km a półmaraton poniżej 4'/km. Zrobię wszystko żeby na wiosnę wrócić do szybszego biegania. Cel został zrealizowany, dycha poszła w 36:16 a połówka w 1'21 z hakiem! Wracam do klasyki! Klasycznego biegania! 5 i 10 km, ewentualnie półmaraton! Żadnych ekscesów, wróciłem na swój ulubiony plac zabaw, z niego wyszedłem i tak na prawdę na  nim mi najlepiej. Syn marnotrawny powrócił:)


Dziś kończę roztrenowanie, zaraz idę przetruchtać 10 może 12 km. Plan rozpisany do końca marca...już wiem do czego dążę na wiosnę! Podobno jeśli podzielisz się swoim celem, łatwiej go realizować...dobrze, raz kozie śmierć. Wiosną ma pękną 35 minut na dychę. 34'59 taki jest cel!
#3459 te liczy sponsorują najbliższe 4 miesiące...

Wracam!!!